Eternals (Chloe Zhao, 2021)
Wyobrażaliście sobie kiedyś, jak wyglądałyby filmy Zacka Snydera, gdyby były dobre? Myślę, że mnie więcej tak, jak Eternals. Chloe Zhao również dekonstruuje gatunek, stawia pytania o sens istnienia superbohaterów, o ich misję, tylko z tą różnicą, że jej postacie, mimo iż wydają się z pozoru bogami, zachowują się w ludzki sposób, a zdobywczyni Oscara potrafi używać innych technik niż slow-motion do budowania dramatyzmu.
Film jest dziwnie zawieszony pomiędzy byciem częścią Marvel Cinematic Universe a czymś naprawdę wyjątkowym jak na standardy tego kinematograficznego molocha. Jest humor, budowanie uniwersum, a z drugiej strony czuje się rękę zdobywczyni Oscara za Nomadland oraz spore ambicje stojące za projektem. Trochę niezrealizowane przez nierówne tempo i sporą ilość ekspozycji, ale reżyserka w udany sposób żongluje aż dziesięcioma głównymi postaciami. Każda z nich dostaje swój moment, żeby zabłysnąć i każda jest pełnokrwista.
Fani Gry o tron na pewno z radością zobaczą reunion Jona Snowa z Robem Starkiem. Sam film już zapisał się w historii jako pierwszy film superbohaterski ze spełnionym wątkiem LGBTQ+. Tym razem to już nie tylko mrugnięcie okiem w stronę widzów, jak w Avengers: Koniec gry, ale mamy do czynienia z wątkiem, który pokazuje po prostu normalność związków jednopłciowych. Brawo.
Czerwona nota (Red Notice, Rawson Marshall Thurber, 2021)
Najdroższy film w historii Netflixa. Wygląda na to, że większość hajsu poszła na grających, jak zwykle to samo, Ryana Reynoldsa i Dwayne’a Johnsona, ale niestety inwestycja się opłaciła, bo film bije rekordy wyświetleń w najpopularniejszym serwisie streamingowym.
Generyczny heist movie z piętrzącymi się przewrotkami fabularnymi, pod którymi film ostatecznie się zawala. To drugi raz w tym roku, po Emily Blunt w Wyprawie do dżungli, kiedy Dwayne Johnson dostaje w filmie partnerkę, z którą w związek z nim trudno uwierzyć. Po prostu nie ma między nimi chemii. A, w tym filmie jest cameo Eda Sheerana, może kogoś to obchodzi.
Miłosna pułapka (Love Hard, Hernán Jiménez, 2021)
Dziennikarka Natalie Bauer (Nina Dobrev) poznaje mężczyznę na aplikacji, która nie jest nazwana Tinderem, ale jest Tinderem. Zauroczona jedzie do niego z Los Angeles do Lake Placid, ale na miejscu okazuje się, że nie jest on ciachem ze zdjęć, a nerdowatym Azjatą. Kobieta zgadza się udawać przez parę dni jego dziewczynę w zamian za poznanie mężczyzny, który tak naprawdę był na zdjęciach.
Wiecie, jak to się potoczy. To standardowy plastikowy netflixowy komrom. Ale przesłanie o tym, że tak naprawdę najbardziej atrakcyjni dla nas stają się często ludzie, których na pierwszy rzut oka nie uznalibyśmy za wartych uwagi, bo się przy nich po prostu swobodnie czujemy i nie musimy nikogo udawać, jest całkiem niegłupie i prawdziwe.
Pitbull (Patryk Vega, 2021)
Nie wiem, co skłoniło Patryka Vegę, żeby z nowego Pitbulla uczynić reinterpretacją biblijnej Księgi Wyjścia, ale w swoim ewangelizowaniu jest on mniej więcej tak wiarygodny, jak Jacek Międlar czy arcybiskup Jędraszewski. Widzę jednak więcej punktów wspólnych pomiędzy Vegą a hierarchami polskiego kościoła, jak chociażby niepohamowana chęć zarobku ze szlachetnymi intencjami na ustach. Jaki kraj taki Abel Ferara. Przynajmniej tym razem enfant terrible polskiego kina nie udaje, że nakręcił kino wrażliwe społecznie.
DAU. Natasza (DAU. Natasha, Ilya Khrzhanovskiy, Jekaterina Oertel, 2020)
Film widziałem jeszcze na Berlinale w 2020, ale muszę chociaż napisać parę słów, ponieważ koniecznie powinniście go zobaczyć.
Sam projekt DAU zasługuje na rozległy artykuł naukowy, na jego potrzeby nakręcono setki godzin materiału, z których powstało bądź dalej powstaje, 14 filmów i 3 seriale. Na pewno trzeba się pochylić nad stroną moralną całego projektu, ponieważ ekipa aktorska była złożona w dużej mierze z naturszczyków, którzy zamieszkali w kompleksie, gdzie materiał był kręcony i pojawiły się zarzuty rosyjskich krytyków o stosowanie przemocy fizycznej oraz psychicznej wobec ekipy.
Oddzielając jednak film od procesu jego powstania DAU. Natasza, to wybitne studium egzystencji w systemie totalitarnym, które uderza swoim poziomem naturalizmu oraz przemocy zarówno tej fizycznej, jak i psychicznej. Wrażliwych ostrzegam, że w filmie znajdują się niepozorowane sceny seksu i przemocy seksualnej. Film mocny jak pół litra czystej wódki wypitej duszkiem.
Kurier Francuski z Liberty, Kansas Evening Sun (The French Dispatch, Wes Anderson, 2021)
Pewnie narażę się wielu osobom, ale nie będę ukrywał, że kompletnie nie rozumiem fenomenu Wesa Andersona. Po seansie Kuriera Francuskiego mam wrażenie, że z jego filmografią jest tak jak ze sztuką współczesną, z której tutaj śmieszkuje. Jakieś autorytety kiedyś powiedziały, że jest w tym jakaś głębia i że jest to wybitne, a ludzie w to uwierzyli lub, co gorsza powtarzają, żeby nie wyjść na ignorantów.
Anderson już całkowicie poszedł w formę, a nowelowa konstrukcja filmu pozwala mu robić, co dusza zapragnie. Od nawiązań do francuskiej nowej fali po autoplagiaty.
Pogromcy Duchów. Dziedzictwo (Ghostbuster: Afterlife, Jason Reitman, 2021)
Największy problem z tym jest taki, że to nie są Pogromcy Duchów, a bardziej kino w stylu Goonies. Niesławny reboot z 2016 roku lepiej się sprawdzał jako część serii, bo był komedią, która klimatem mimo wszystko hołdowała klasykowi z 1984 roku. Ale film Reitmana jest po prostu lepszym filmem. Trochę zbyt poważnym, w zasadzie blisko mu do budowania horrorowego klimatu w stylu Stranger Things, ale warsztatowo to jest po prostu kompetentny blockbuster, utrzymany w stylistyce kina nowej przygody z dziećmi w głównych rolach – co mi nie przeszkadza. Mam tylko nadzieję, że role Tobeya Maguire’a i Andrew Garfielda w Spider-Man: Bez drogi do domu będą większe niż camea oryginalnych Pogromców w tym filmie. Proszę.
Dom Gucci (The House of Gucci, Ridley Scott, 2021)
Dom Gucci opowiada o związku dziedzica modowego imperium Maurizio Gucciego (Adam Driver) z Patrizią Reggiani (Lady Gaga) i nie potrafi znaleźć ciekawszego punktu zaczepienia. Brak tutaj większej konstrukcji dramaturgicznej, a Ridley Scott jedzie na autopilocie, nie wykorzystując potencjału gwiazdorskiej obsady. Irons jest solidny jak zawsze, Pacino gra znowu to samo, Adam Driver po prostu jest w tym filmie, a Jared Leto jakby urwał się z planu kolejnego filmu Sachy Barona Cohena. I jest jeszcze Lady Gaga, która wygląda jak zwykle olśniewająco i stara się bardziej, niż ten film na to zasługuje. Scena, w której błaga męża, żeby wrócił do niej i córki, jest kandydatem na złoty clip oscarowy. Szkoda, że „Mother Monster” pewnie nie wygra statuetki przez to, że reszta filmu jest tak okropnie cringe’owa.
Dziewczyny z Dubaju (Maria Sadowska, 2021)
Najlepsze co mogę o tym filmie powiedzieć – nie był aż tak zły, jak się spodziewałem, że będzie. Oczywiście Dziewczyny z Dubaju balansują na granicy kinematograficznej kloaki, próbują być kinem społecznie wrażliwym, a tak naprawdę sprzedają tanią sensację w stylu Patryka Vegi – choć są kompetentnie wyreżyserowane i zagrane (szczególnie przez Paulinę Gałązkę).
Na końcu reżyserka próbuje nam sprzedać metakomentarz o tym, że kino hołubi gangsterów, a ostracyzuje pracownice seksualne. Problem jest jednak taki, że reżyserka sama przykłada do tego rękę, czyniąc ze swoich bohaterek grupę naiwnych dziewczyn, które myślały, że będą mogły się zabawić i jeszcze przy tym zarobić. Ten film w żaden sposób nie wyrywa się ze schematu portretowania pracownic seksualnych w kinie. Film osiąga pewien szczyt niezręczności, gdy scena, w której jedna z bohaterek popełnia samobójstwo skacząc do morza jest równolegle zmontowana do sceny, w której inna uprawia seks w morzu. O co tutaj chodziło? Gdy jedno życie się kończy, drugie się zaczyna? A może lepiej się w to po prostu nie zagłębiać i wziąć ten film za to czym jest. Czyli kiczowatą rozrywką. Tylko wtedy po co ta odpychająca scena gwałtu na koniec? Sadowska chciała złapać dwie sroki za ogon i zrobić jednocześnie film wrażliwy społecznie oraz rozrywkowy. Poległa na obydwóch polach.
Nasze magiczne Encanto (Encanto, Jared Bush, Byron Howard, 2021)
Historia Mirabel, jedynej dziewczyny z rodziny Madrigal, która nie posiada magicznych mocy, miała ogromny potencjał, ale mam wrażenie, że Disney jedzie tutaj na kompletnym autopilocie. W zgodzie z linią wytyczoną w ostatnich latach stawia na różnorodność kulturową, co jest chwalebne. Film jest wypełniony musicalowymi numerami, ale niestety wydają się być one wepchnięte na siłę i po prostu brakuje im… magii, co jest ironią, biorąc pod uwagę, że film
o magii traktuje. Nie sądzę, żeby powodem, przez który film po mnie spłynął, było to, że się zestarzałem, ponieważ jeszcze parę dni wcześniej podśpiewywałem sobie pod nosem Let it Go i powtórka Krainy lodu w święta wydaje się obowiązkowa.
Jasiek Bryg
Źródła zdjęć:
Zdj 1: oficjalne materiały prasowe filmu „Eternals”
Zdj 2: oficjalne materiały prasowe filmu „DAU Natasza” udostępnione przez Festiwal Etiuda Anima
Zdj 3: https://thevelvetcinephile.wordpress.com/tag/comedy/
Zdj 4: oficjalne materiały prasowe filmu „Nasze magiczne Encanto”