Dom – recenzja


Animacja stop motion wypracowuje sobie coraz to ciekawsze miejsce w świecie kinowym. W ciągu ostatnich lat zaczęła coraz częściej stanowić medium bardziej wyrafinowane, przedstawiające historię dla widza dojrzałego, a nie jedynie bajki dla dzieci (pogląd, z którym animacja jeszcze niestety do dzisiaj się mierzy). W ciągu ostatnich lat mogliśmy zobaczyć to podejście w filmach takich jak choćby Anomalisa (2015) czy Wyspa Psów (2018). Teraz do filmów tej kategorii wkracza pod sztandarem Netflixa Dom (The House, 2022).

Balansując cienką linią między filmem a serialem, Dom jest trzyczęściową opowieścią o tajemniczym budynku i jego lokatorach na przestrzeni lat. Każdy z około półgodzinnych rozdziałów przybliża nam inną historię różnych grup bohaterów związanych z feralnym domostwem. Dom używa na dodatek do tego całej gamy gatunków od thrillera z wątkami nadprzyrodzonymi, przez czarną komedię, po film apokaliptyczny acz pozytywny. Taka kolejność opowieści sprawia ponadto, że nasze pobudzone emocje, wywołane w pierwszej, zdecydowanie najintensywniejszej części, zostają z biegiem filmu powoli uspokojone, przygotowując nas na sentymentalny finał.

Pierwsza część, w reżyserii Emmy De SwaefMarc oraz Jamesa Roels opowiada o powstaniu tytułowego domu.  Skupiona przede wszystkim wokół postaci małej dziewczynki Mabel, przybliża historię XIX-wiecznej rodziny przeprowadzającej się do nowego, bogatego domu, po otrzymaniu oferty wybudowania go przez pewnego ekscentrycznego architekta. Wyjątkowa z pozoru okazja przeradza się jednak szybko w horror, gdy tajemniczy dom zaczyna wpływać na umysły rodziców Mabel, tracących powoli kontakt z rzeczywistością, a niepokojący pracownicy budowlani zaczynają zmieniać nieustannie rozkład pomieszczeń, tworząc z budynku istny labirynt bez wyjścia. Niepokojąca historia dziewczynki próbującej wydostać się z tego koszmaru nigdy nie raczy nas „tanimi” horrorowymi zagrywkami, a jedynie niezwykłym nastrojem i wyjątkową atmosferą trzyma nas w nerwowym dyskomforcie do samego końca.  Poklatkowa animacja ukazuje tu pełnie swoich możliwości wzmagając dodatkowo te uczucia. Same twarze postaci – o niezwykle małych oczach, z których bardzo trudno jest odczytać jednoznaczne emocje – dopełniają obraz, w którym nigdy nie wiemy komu możemy zaufać, ani czego się spodziewać.

Druga część przenosi nas do współczesności, a wraz z nią do postaci szczura-dewelopera, pracującego nad odnową domu, z zamiarem sprzedania go z dużym zyskiem. Rozdział ten jest zdecydowanie pogodniejszy, skupiający się początkowo bardziej na frustrujących porażkach głównego bohatera, nie mogącego znaleźć kupca i z braku innych bliskich osób, wydzwaniającego do swojego dentysty by opowiadać mu o swoich niepowodzeniach. Dom jednak nie traci w tej części jeszcze zupełnie swojej grozy. Od samego początku bowiem zdecydowanym problemem bohatera są chrząszcze skórniki, pojawiające się z upływem dni w coraz większych ilościach. W całej tej sytuacji nie pomaga, że poza owadami w domu zalęgli się dodatkowo niepokojący „klienci”, który mimo oznajmienia, iż są „niezwykle zainteresowani” kupnem nie czynią żadnych kroków by transakcji dokonać, a jedynie odmawiają opuszczenia budynku. Finalnie również ta historia kończy się w niezwykle złowieszczy sposób, wprowadzając dodatkowo przeszywający dreszczami owadzi horror (ostrzeżenie dla entomofobów!).

W trzeciej historii horroru pozostaje już bardzo niewiele, prezentuje nam ona jednak zupełnie innego rodzaju doznania. Główna bohaterka tego rozdziału, kotka o imieniu Rosa będąca nową właścicielką domu, próbuje desperacko doprowadzić go do dawnej świetności i dzięki temu uzyskać nowych lokatorów wynajmujących w nim pokoje. Na cel ten bowiem brakuje jej wciąż środków, ponieważ dwójka osób, które pozostały nadal w budynku uparcie płaci za wynajem jedynie rybami i kamieniami. Trudno im się jednak dziwić – nie jesteśmy już bowiem we współczesnym mieście, a bliżej nieokreślonej przyszłości, gdzie ogromna powódź doszczętnie zniszczyła i zalała po horyzont otoczenie domu, będącym jedynym nadal stojącym budynkiem w zasięgu wzroku. Rosa wydaje się jednak nie zauważać tego faktu, usilnie twierdząc, że dom ma jeszcze przed sobą świetlaną przyszłość, ku zmartwieniu pozostałych lokatorów, widzących w niej mimo wszystko bliską przyjaciółkę. Ostatnia opowieść, uderzająca zdecydowanie bardziej w melancholijne tony i wątki przemijania, jest też również możliwie najpiękniejszą częścią pod względem wizualnym. Zamglone i nostalgiczne otoczenie towarzyszącego nam całą opowieść domu wygląda wyjątkowo pięknie w delikatnych, pastelowych barwach, jak gdyby uwalniając zarówno nas od horrorów poprzednich rozdziałów filmu, jak i bohaterkę zatraconą w przeszłości. Bez zdradzania finału warto w tym miejscu pochwalić wyśmienity utwór This house is… autorstwa Gustavo Santaolalla oraz Jarvisa Cockera, w wykonaniu tego drugiego (użyczającego również swojego głosu postaci szczura z drugiego rozdziału), towarzyszący napisom końcowym. Zdecydowanie warto wysłuchać go w całości.

Matylda Szpila

Źródło zdjęcia: oficjalne materiały prasowe Netflix

,