Wszyscy jesteśmy Scottami Pilgrimami? Scott Pilgrim kontra świat jako satyra na generację Y


Lata dziewięćdziesiąte wieńczył film, w którym w ramach gry gatunkowej umieszczono portret zmęczonej konsumpcjonizmem i korporacyjnym stylem życia Generacji X, która w odróżnieniu od walczących pod koniec lat sześćdziesiątych o prawa obywatelskie Baby Boomerów, nie miała za bardzo, o co walczyć. Mowa oczywiście o Podziemnym kręgu, którego bohater, o sprowadzającym go do statusu figury przedstawiającej zbliżającą się do wieku średniego generację „imieniu” Narrator (Edward Norton) jest zagubiony podobnie jak duża część pokolenia opuszczonego przez ojców. Wzór poszukiwanej męskości odnajduje w wytworzonej w swojej zwichrowanej psychice alternatywnej osobowości, Tylerze Durdenie (Brad Pitt), wręcz stereotypowym samcu alfa, uosabiającym cechy męskości ukonstytuowane przez popkulturę. Tyler to zupełne przeciwieństwo żyjącego w wypełnionym meblami z Ikei mieszkaniu, znudzonego pracą w korporacji białego kołnierzyka Narratora. Jest pewnym siebie, przepełnionym energią seksualną, ubranym w czerwoną skórzaną kurtkę bad boyem żyjącym na granicy prawa, wyrażającym się poprzez przemoc. Jakoś mnie specjalnie nie dziwi, że Tyler Durden stał się swego rodzaju wzorcem dla szukających cool wzorców młodych mężczyzn, mimo że film Davida Finchera był dosyć oczywistą satyrą, w końcu główny bohater chce być tak naprawdę tym, czym naprawdę pogardza, czyli wytworem konsumpcyjnej kultury popularnej. Schizofrenia głównego bohatera wpisująca film w wiodący wtedy w indiewood trend mind-game films, tylko podbiła ironię tej treści i wydobyła jej prawdziwość. Możemy zaprzeczać, rozwodzić się nad tym jak pokazywanie wzorców toksycznej męskości jest szkodliwe, ale koniec końców Tyler Durden zawsze będzie dla nas bardziej atrakcyjny niż niemogący odnaleźć sensu w życiu pierdołowaty pracownik zajmujący się średnio fascynującą oceną wad fabrycznych samochodów. To w końcu Tyler stał się ikoną popkultury.

Zapytacie, po co tutaj rozwodzę się o Podziemnym kręgu, gdy w tytule artykułu wskazałem, że będzie o Scott Pilgrim kontra świat? Ano od jakichś jedenastu lat, odkąd pierwszy raz z zachwytem obejrzałem film Edgara Wrighta, męczy mnie myśl, że obydwa filmy robią coś podobnego i chciałem ją wreszcie przelać na papier. Pomyślicie, że mam nierówno pod sufitem. Możliwe, często jakoś w mojej głowie łączą się skrajnie różne motywy, co tylko dla mnie zdaje się mieć sens. Nie są to oczywiście podobne filmy w sensie gatunkowym, fabularnym, ani stylistycznym, chociaż mam nieodparte wrażenie, że scena, w której zostaje przedstawione mieszkanie Scotta (Michael Cera) i na ekranie widzimy, że większość znajdujących się w nim przedmiotów należy do jego współlokatora, Wallace’a (Kieran Culkin), jest oczywistym nawiązaniem do przedstawienia mieszkania Narratora w kultowcu Davida Finchera, kiedy za pomocą podobnych napisów dowiadujemy się ile są warte poszczególne meble pochodzące z katalogu Ikei.

Przede wszystkim jednak mam na myśli to, że Scott Pilgrim jest podobnie skrojoną satyrą na pokolenie millenialsów, jak Podziemny krąg był na generację X. Osadzoną w panujących schematach gatunkowych, na tyle subtelną, że osoby, z których film się śmieje, mogły nie tylko nie zrozumieć ironii, ale wynieść z filmu wnioski przeciwne od zamierzonych przez twórców. Oczywiście w przypadku filmu Wrighta nie ma mowy o aż takim wpływie, jaki na postrzeganie bycia cool miała absolutnie toksyczna postać Tylera Durdena, ale i tak w środowiskach geekowskich bez specjalnego wysiłku można znaleźć osoby, które w mgnieniu oka uganiałyby się za Ramoną Flowers (Mary Elizabeth Winstead) i nie widzą nic toksycznego w jej związku ze Scottem. Wprawdzie Edgar Wright bardzo stonował postać Ramony w stosunku do komiksowego oryginału Briana Lee O’Maleya, w którym zostaje wytłumaczone to, że jej poprzednie związki się rozpadały głównie dlatego, że zdradzała swoich partnerów i żeby uciec przed średnio chlubną przeszłością, przenosiła się z miasta do miasta, a koniec końców zdradziła nawet Scotta, ale nawet bez tych elementów ich związek w filmowej adaptacji dalej trudno uznać za zdrowy. Wright jednak poprowadził jej postać o wiele subtelnie. Mało wiemy o Ramonie, poza tym co ona sama opowiada w przedstawianych za pomocą komiksowych paneli fragmentach, odbieramy jej byłych jako palantów, ponieważ sama ich tak prezentuje. Więc albo jest kobietą dokonującą seryjnie bardzo złych wyborów życiowych, albo coś ukrywa i w przypadku Scotta Pilgrima mamy do czynienia z nie do końca wiarygodną narracją, podobnie jak w przypadku Podziemnego kręgu.

Scott wpisuje się jednak w „typ” przedstawiany przez Ramonę, chociaż zdecydowanie nie na pierwszy rzut oka. Ponieważ jest nerdowaty, mało ma wspólnego z pewnym siebie aktorem kina akcji Lucasem Lee (Chris Evans), ciachowatym basistą popularnego zespołu Toddem (Brandon Routh), czy odnoszącym sukcesy producentem muzycznym Gideonem Gravesem (Jason Schwartzman), jednak Scott nie jest do końca dobrą osobą. Traktuje przedmiotowo ludzi, a w szczególności Knives (Ellen Wong), z którą na początku filmu jest w mało poważnym związku. Z jednej strony zapatrzona w Scotta uczennica liceum jest traktowana przez niego jako związek pocieszenia po tym jak Envy (Brie Larson) z nim zerwała i wyjechała robić karierę muzyczną, a z drugiej Scott bez większych oporów zaczyna zdradzać dziewczynę z nieświadomą niczego Ramoną, która przypomina jego zdystansowaną emocjonalnie eks. Ramona głównie z tego powodu wydaje się dla Scotta o wiele bardziej pociągająca, musi ją zdobyć, a poza tym wpisuje się w stereotyp manic pixie dream girl, tak popularny w narracjach romantycznych prowadzonych z perspektywy męskiej w pierwszej dekadzie XXI wieku. W końcu wtedy właśnie ten termin został wymyślony przez krytyka filmowego Nathana Rabina w odniesieniu do postaci granej przez Kirsten Dunst w filmie Elizabethtown. Rabin scharakteryzował typ manic pixie dream girl jako postać, która „istnieje wyłącznie w rozgorączkowanej wyobraźni wrażliwych pisarzy-reżyserów i służy uczeniu młodych zamyślonych uczuciowych męskich bohaterów, ogarniania życia i jego nieskończonych tajemnic i przygód”. Manic pixie dream girl stereotypowo jest uroczą dziwaczką, której dziwaczne cechy przyciągają i fascynują mężczyzn, zalicza się do nich, chociażby wymyślne farbowanie włosów, a przede wszystkim niestabilność emocjonalna, która jednak zostaje zepchnięta na dalszy plan przez widzącego w niej ideał męskiego protagonistę, co może tłumaczyć, czemu Edgar Wright zdecydował się stonować toksyczne cechy charakteru Ramony w stosunku do komiksowego oryginału.

Jak wspomniałem ugatunkowił on i znarratywizował doświadczenie pokoleniowe. Z jednej strony właśnie przez użycie schematów popularnej wtedy komedii romantycznej z perspektywy męskiego bohatera, która w pierwszej dekadzie XXI wieku zdobywała większe uznanie krytyków niż popularny w latach dziewięćdziesiątych wariant komedii romantycznej, w którym dominowała żeńska perspektywa. Takie filmy jak Zakochany bez pamięci, Powrót do Garden State, 500 dni miłości korzystały właśnie z typu manic pixie dream girl, już w tym ostatnim dało się zauważyć dekonstrukcję tego schematu, poprzez stworzenie komedii anty-romantycznej, bez happy-endu, w której mężczyzna idealizuje swoją partnerkę, w swojej głowie tworząc figurę manic pixie dream girl, a potem ją demonizując po rozpadzie ich związku. Scott Pilgrim idzie jednak z dekonstrukcją komedii romantycznej w zupełnie innym kierunku, zachowując jej konstrukcję, sprowadzającą się do spotkania pary, zakochania, późniejszych perturbacji powodujących chwilowe rozstanie, które jednak zostają magicznie rozwiązane prowadząc do spełnionego happy-endu. W Scottcie Pilgrimie jednak schemat narracyjny wyjęty żywcem z komedii romantycznej został połączony z narracyjnymi chwytami z gier video, co rezonuje z portretowaniem pokolenia millenialsów, którzy są zdecydowanie bardziej ogarnięci technologicznie od poprzednich generacji, a także w jeszcze większym stopniu za sprawą internetu i ogólnego krajobrazu audiowizualnego otoczeni przez popkulturę.

Scott Pilgrim opowiada o pokoleniu, które widzi świat z perspektywy popkultury. Schemat komedii romantycznej i ogólnie związek romantyczny został w filmie Wrighta i wcześniejszym komiksie O’Malleya sprowadzony do popkulturowej narracji, w której mężczyzna dosłownie musi pokonać byłych swojej wybranki w starciach przypominających wyjęte z gier video potyczki z bossami. Innymi słowami, Scott musi dosłownie pokonać byłych swojej wybranki, żeby „żyć z nią długo i szczęśliwie”, w nawiązaniu do tego jak w prawdziwych związkach partner musi w mniej dosłowny sposób przewyższyć byłych kobiety, żeby zdobyć jej serce.

Sam Wright przyrównał konstrukcję swojego filmu do musicalu, w którym zamiast wyrażania swoich emocji w odrealnionych scenach śpiewu bohaterowie dają im upust właśnie w scenach walki stylizowanych na bijatyki jeden na jeden. Wizualnie film właśnie sporo z nich zapożycza, na początku walki pojawia się charakterystyczny napis VS, który można zobaczyć chociażby w bijatykach z cyklu Street Fighter, podobnie jak licznik combo. Cała strona wizualna jest spopkulturyzowana. Już komiks O’Maleya korzystał ze stylistyki gier video, a film Wrighta adaptuje środki wyrazu wywodzące się z komiksu do medium filmowego. Do zaadaptowania wyglądu paneli komiksowych stosuje wykorzystywaną już wprawdzie wcześniej w kinie technikę split-screenu, co jest użyciem środku wyrazu filmowego do zaadaptowania stylistyki komiksowej (mogliśmy podobny zabieg zaobserwować wcześniej w Hulku Anga Lee), ale już w przypadku pojawiających się w filmie onomatopej (czyli wyrazów naśladujących dźwięki) mamy do czynienia z bezpośrednim zaadaptowaniem techniki komiksowej. Ta metoda dystansująca współgra z odrealnieniem fabuły, która obok wspomnianej struktury zaczerpniętej z gry video czerpie pełnymi garściami właśnie z komiksu superbohaterskiego. Osoby, z którymi Ramona była w związkach formują organizację League of Evil Exes, która przypomina takie grupy formowane przez złoczyńców w superbohaterskich komiksach wydawanych przez Marvela i DC jak The Sinister Six, The Masters of Evil czy The Injustice League. A więc gatunku, który zaczynał się cieszyć ogromnym powodzeniem na gruncie filmowym pod koniec pierwszej dekady XXI wieku za sprawą Batmanów Nolana i pierwszych produkcji osadzonych w Marvel Cinematic Universe. Zadanie League of Evil Exes jest podobne: jak najbardziej utrudnić życie protagoniście. Ale grupa tak jak większość elementów popkulturowych w Scottcie Pilgrimie pełni funkcję przenośni. Poprzednie związki zawsze rzucają jakiś cień na ten aktualny, chociażby pod względem mentalnym, w Scottcie Pilgrimie właśnie coś po części abstrakcyjnego zostało zwizualizowane za pomocą metafory popkulturowej. Czytelnej dla biegłych w popkulturowych nawiązaniach intertekstualnych millenialsów, ale takiej, która przez nadmiar zawartych w filmie atrakcji i bodźców może zostać niezrozumiana przez starsze pokolenia, dyskredytowana jako zwykłe kino atrakcji, w którym środki audiowizualne są nieprzemyślane i służą wyłącznie uczcie audiowizualnej, przebodźcowaniu. Takie czytanie (jak i moim zdaniem większość czytań sprowadzających filmy do kategorii marginalizującego narrację kina atrakcji) jest właśnie spowodowana niezrozumieniem coraz bardziej skomplikowanego, przepełnionego nowymi znaczeniami środowiska audiowizualnego, w którego czytaniu to właśnie te najmłodsze pokolenia są coraz bardziej biegłe za sprawą chociażby memów i gifów.

Największym wysiłkiem w czytaniu kontekstów kultury popularnej trzeba się wykazać przy zakończeniu filmu Wrighta, który na poziomie czysto narracyjnym zdaje się nam serwować klasyczny happy end, ale biorąc pod uwagę użycie środków wyrazów z gier video i nawiązań popkulturowych przestaje to być takie oczywiste. Można powiedzieć, że koniec końców Scott Pilgrim kończy się fałszywie romantycznym zakończeniem, w którym Scott po przyznaniu się do swoich błędów i spotkaniu ze swoim „złym bratem bliźniakiem” odchodzi z Ramoną w kierunku wyjętych niczym z gry video drzwi prowadzących do następnego etapu. Romantycznie? Miłość wygrała? Tylko czemu „zły brat bliźniak” Scotta okazuje się tak naprawdę spoko gościem, co by świadczyło, że Scott jest tak naprawdę tą złą stroną swojej osobowości, a napisy końcowe poprzedza wyjęte z automatowych gier odliczanie świadczące o przegranej rozgrywce, w czasie którego trzeba wrzucić monetę, żeby kontynuować grę? To zakończenie wydaje się odklejone od filmu, Scott w ostatniej chwili za namową Knives decyduje się być z Ramoną, bo jak można wysnuć z jej słów, jego walka z byłymi Ramony byłaby pozbawiona sensu z perspektywy romantycznej. A my jako widzowie jesteśmy przyzwyczajeni do happy endu, nawet tak pozornego. Chodziło o zdobycie dziewczyny i się udało, a teraz para wyrusza w nieznane. Wydaję mi się, że mamy do czynienia z podobną przewrotnością zakończenia jak w przypadku Podziemnego kręgu, w którego ostatnim ujęciu widzimy Narratora trzymającego się za rękę z Marlą (Helena Bonham Carter) na tle rozpadającego się świata, po tym jak pozornie pokonał swoją drugą jaźń.

Jasiek Bryg

zdj. kadry z filmu Scott Pilgrim kontra świat

,